Relacja Szymona Drabczyka

Drodzy,

Sobotni, słodki Bieg Wedla minął. Czekolada na mecie gorąca, gęsta.

Ja biegałem w krótkich spodenkach. Jak możecie zobaczyć na zdjęciach – znalazła się pani, która pobiegła z odkrytymi ramionami.

W konkursie na najbardziej karnawałowy strój wygrał kostium tygrysa.

Nagradzano niewiele osób: trójki najlepszych w obu biegach i parę osób wyróżnionych w specjalnych kategoriach.

Nagród losowano bardzo wiele, wśród nich była darmowa pomoc w wypełnieniu formularza PIT przez biuro, które oferuje takie usługi i chciało się zareklamować.

Biegów była rozmaitość, w tym zawody w biegu na orientację.

Bieg główny – miał dwa równoprawne dystanse: 5,5 km i 9 km. Przy czym, jak słyszałem, w rzeczywistości przy drugim dystansie było ponad podane 9 km.

Wśród mężczyzn na obu dystansach wygrał Wojciech Kopeć, zresztą nie pierwszy raz w historii tej imprezy. Mój czas (brałem udział tylko w dłuższym biegu) : 34:28 s. Miejsce open według pierwszego komunikatu: piętnaste. Prawdopodobnie czas i miejsce potwierdzi i oficjalny końcowy komunikat z wynikami, ale na pewno znikną nazwiska trzech kobiet, ktęre miały mnie wyprzedzić wg pierwszych wyników. Podobno trzej mężczyzni pobiegli z numerami kobiet i to wprowadziło zamieszanie.

Bieg rozpocząłem spokojnie, bo niezbyt dlugo rozgrzewalem się przed startem. Okazało sie jednak, że moje początkowe tempo bylo wystarczające, żeby utrzymywać miejsce na początku drugiej dziesiątki. Cały dystans składał się z pięciu okrążen po asfalcie, po parku, plus około sto metrów finiszu po grząskim trawiastym podłożu. Na drugim okrązeniu zaczęła się rywalizacja między mną a młodszym biegaczem, którego z racji podobieństw sylwetki i fryzury początkowo wziąłem za Tomka Kwiatka z klubu Mort! To nie był jednak Tomek. Pewnie na moje szczęście, bo Tomek ostatnio wygrywa zwykle ze mną. Młody biegacz, przypominający Tomka raz mnie wyprzedzał, raz ja jego. Na drugiej połowie ostatniego, piątego okrążenia przyspieszyłem i czułem, że uzyskałem kilkumetrową obiecujacą przewagę. Zbliżając się do mety nabierałem pewności, że nie dam się już wyprzedzić. Ale gdy skręciłem w stronę finiszu i zobaczyłem stan finiszowej scieżki moja pewność raptownie się zachwiała. Ostry zakręt, błoto – jak tu się nie wywrócić i jeszcze przyspieszyć na końcowych metrach. Ostatecznie udało mi się, ale musiało to wyglądać dość rozpaczliwie. Zmierzono nam ten sam czas.

Pozdrawiam
– Szymon 🙂